Things never happen by accident.
They happen because you have a vision,
you have a commitment, you have a dream.
My TAK! Gdybym nie przyjechała do Włoch, pewnie zrealizowalibyśmy plan B i spotkalibyśmy się w jakimś innym miejscu. Kiedy mieszkałam jeszcze w USA i rozważałam ewentualną przeprowadzkę do Kanady, Mirko miał propozycję pracy w Kanadzie, a potem kolejną – w USA. Jestem pewna, że nasze drogi i tak by się zeszły na amerykańskiej ziemi!
Ale do tego nie doszło!
Mirko tych propozycji nie przyjął, za to zaczął pracę w prestiżowej, eleganckiej restauracji Mamma Venerina przy Watykanie gdzie realizował się jako kucharz i pizzaiolo.
A ja – po 11 latach spędzonych na studiowaniu muzyki i pracy, jako pianista i coach wokalny w USA, wróciłam do Polski. Jednak miałam już plan wyjazdu na festiwal muzyczny do małego miasteczka – Novafeltria we Włoszech.
Tam zaczęłam uczyć się języka włoskiego i zakochałam się w kulturze włoskiej (jak się później okazało, nie tylko w kulturze).
I tak, jakieś 2 lata później…pewnego upalnego dnia, podczas święta Ferragosto (święto związane z Wniebowzięciem Najświętszej Marii Panny) znalazłam się, niby przypadkiem przed restauracją, w której pracował Mirko. On w tym momencie siedział w ogródku restauracyjnym zajęty SMS-ową kłótnią ze swoją byłą. Zapytałam się go tylko o to, gdzie mogę zapłacić za parking, a on odpowiedział mi dość sucho, że: „Mam iść tam i tam”.
Później Mirko, wspominając ten moment, mówił mi, że był wtedy dla mnie bardzo niegrzeczny, ja natomiast odebrałam to inaczej. Pomyślałam wtedy o nim: „Wow, w końcu jakiś normalny Włoch – nie próbuje być zbyt miły i mnie od razu nie podrywa!”.
W tym momencie narodziło się Imaginarium. To był pierwszy krok do jego powstania!
W końcu trafiłam do hotelu, który mieścił się zaraz obok restauracji, w której pracował Mirko. Hotel nazywał się „Orange Garden Appartments”. Ta nazwa też nie wydaje się przypadkową! Kilka miesięcy wcześniej, byłam w Rzymie u znajomych, którzy mieli u siebie takie małe roślinki pomarańczy – Arancio. Znajoma zapytała, czy kiedyś próbowałam Arancio? Odpowiedziałam jej, że nie. Zaproponowała, żebym zerwała pomarańczkę i koniecznie pomyślała sobie życzenie, a na pewno mi się spełni.
Moim życzeniem było – poznanie miłości mojego życia… i kilka miesięcy później, przy tym „pomarańczowym” hotelu i za sprawą niewinnej pomarańczki Arancio – życzenie się spełniło!
Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko! Praktycznie od pierwszej randki do pytania, „czy ożenisz się ze mną?” minął zaledwie tydzień.
Jak się wie, to się wie. My nie mieliśmy wątpliwości!
Wracając do narodzin „Imaginarium” – można powiedzieć, że powstało już w momencie naszego pierwszego spotkania. Lecz sama idea „Imaginarium” zamieszkała w naszych głowach dużo wcześniej, jeszcze zanim się poznaliśmy. Szukałam miejsca na restaurację już od roku. Uczęszczałam nawet na kurs kucharski, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o gastronomii, bo do tej pory miałam do czynienia z tym światem tylko z perspektywy gościa. Nie miałam pojęcia, jak się zabrać do otwarcia restauracji, ale chciałam stworzyć w Poznaniu miejsce, które dawałoby poczucie, że jest się we Włoszech. Takie, które odtwarzałoby atmosferę Włoch, podtrzymywało włoskie tradycje. W pewnym sensie obrazowałoby to, czego udało mi się doświadczyć będąc we Włoszech.
Po miesiącu pobytu w małym, włoskim miasteczku miałam już znajomych, z którymi chodziłam na aperitivo, kolacje, różnego typu spotkania. Praktycznie, czułam się tam jak tam, jak w domu i taką atmosferę chciałam przenieść do swojego przyszłego lokalu.
Mirko,po wielu latach pracy, jako kucharz i pizzaiolo w rzymskiej restauracji Mamma Venerina oraz we własnej restauracji w Toskanii – był już gotowy, żeby naprawdę rozwinąć samodzielnie skrzydła w swojej profesji.
Jego pasja i talent zostały docenione. Poznał się na nim szef Maurizio Fasciolo, selekcjoner do włoskiej edycji programu MasterChef. Kucharz, który gotował m. in. dla włoskiego rządu. To od niego Mirko otrzymał miano kulinarnego Picasso i to on wysłał go do szkoły Etoille School Academy. Tam Mirko, poznał różnego rodzaju kuchnie i dokształcał się w nowych technikach kulinarnych.
W międzyczasie, pomysł otwarcia własnej restauracji dojrzewał w głowie Mirko. Jeszcze mieszkając w Toskanii bywał w restauracji „Toa degli aranci”, która znajdowała się w Ligurii. Nazwa tego lokalu – w dialekcie ze Spezii oznacza „Ogród pomarańczowy” – i znowu ta pomarańcza! Miejsce to, w ciężkim okresie życia Mirko, stała się dla niego, swego rodzaju azylem, w którym czuł się bezpiecznie. W opisie restauracji można było znaleźć taki tekst:
„Tutaj wieczorem słychać rozmowy osób, historie miłosne i zapachy antycznej kuchni oraz win pełnych ciała, które rozgrzewają serca”.
Te słowa i to miejsce stały się dla Mirka, a potem i dla mnie – źródłem inspiracji!
Chcieliśmy, żeby Imaginarium było miejscem, w którym – bez względu na to skąd dany gość pochodzi, mógł poczuć się, jak u siebie w domu. Oboje jesteśmy artystami (ja przy pianinie,
a Mirko ze swoimi patelniami w rękach) i chcieliśmy, żeby Imagianrium stało się miejscem spotkań artystów.
A przede wszystkim bardzo chciał tego mój tata, to było jego wielkie marzenie. Sam wyszedł z inicjatywą, żeby stać się naszym sponsorem i dopomóc nam w stworzeniu tej przestrzeni.
Wsparcie od naszych rodziców czuliśmy na każdym kroku, tym łatwiej było nam stworzyć coś prawdziwego i przepełnionego miłością. Ta bezcenna energia płynąca od nich i wiara w nas,
zawsze dodawała nam skrzydeł.
Tam gdzie spotykają się artyści wszystko może się zdarzyć (jak w dokumentalnym filmie Łozińskiego pod tym właśnie tytułem) Podświadomie chcieliśmy dać nadzieję innym, może pokazać drogę, może być inspiracją…
Stąd nazwa restauracji – IMAGINARIUM – miejsce z wyobraźni, w którym wszystko jest możliwe!
Imaginarium, nie można określić jednym słowem, nie jest to tylko restauracja, ale cała idea. To biblioteka, miejsce koncertów muzyki klasycznej i jazzowej, miejsce gdzie można zorganizować swój własny wieczór karaoke, wieczór filmowy filmów włoskich czy wreszcie – miejsce, które pełni rolę naszego osobistego fan klubu drużyny „AS Roma”, w którym można oglądać streaming meczy. Praktycznie, tutaj wszystko jest możliwe!
Wracając do samej części restauracyjnej Imaginarium trzeba podkreślić, że także od kulinarnej strony, Imaginarium to „powrót do domu”, do korzeni autentycznej włoskiej kuchni domowej. Mirko gotował w różnych restauracjach (także tych z gwiazdkami Michelin), ale ta jego podróż gastronomiczna doprowadziła go do początku, czyli… prosto do domu!
Domu, w którym gotowała dla niego jego babcia, jak się okazuje – dając inspiracje do gotowania w przyszłości! Stąd zamiłowanie Mirko do poszukiwania tradycji, ale jak to mówi jego guru kulinarny– Massimo Bottura – „Tradycji w ewolucji”.
Tradycja w ewolucji stała się mottem przewodnim Mirka!
Stąd też nasze przywiązanie do tradycji i autentyczności. Podobnie jest z muzyką, to co łapie za serce publiczność, czyli odbiorcę sztuki to szczerość artysty! Powrót do korzeni, to zrozumienie skąd się pochodzi i co się reprezentuje, to pozwala być autentycznym. Trzeba wiedzieć kim się jest i co ma się do zaoferowania innym – myślę, że ta szczerość i autentyczność nas obojga, w tym co robimy jest naszą siłą, a zarazem siłą naszej restauracji.
Tutaj wszystko jest autentyczne, począwszy od używanych włoskich produktów, makaronu wyrabianego przez nas, samego miejsca, kultywowanych włoskich tradycji, kuchni aż po nas samych. Nikt tutaj nie udaje kogoś innego. Ja nie udaję Włoszki, jestem po prostu Polką, która znalazła swoją drugą połówkę we Włoszech i pokochała kulturę włoską, bo czuje, że poprzez nią może się lepiej wyrazić.
Mirko nie reprezentuje stereotypów włoskich, nie lubi nawet mówić, że jest Włochem, jak już to jest Rzymianinem. Jest po prostu sobą. Jest przy tym świetnym kucharzem, który mówi
o gotowaniu z taką pasją, że człowiek robi się głodny, gdy tylko tego słucha. To pomyślcie co się dzieje, jak już coś ugotuje!
Mirko nie lubi wychodzić do klientów i czekać na komplementy. Nie lubi chwalić się swoimi nagrodami, szczerze mówiąc zapodział gdzieś po drodze swój srebrny widelec i łyżkę
i nawet nie wie gdzie są. Dla niego najlepszym komplementem jest zadowolenie i uśmiech na twarzy naszych gości. To co mi się osobiście bardzo podoba w Mirko to fakt, że potrafi naprawdę docenić dobrą kuchnię, bez względu na to kto gotuje – czy to profesjonalista, czy jego teściowa. Po prostu lubi jeść i jak coś jest dobre to to zawsze doceni. Dlatego zaakceptował mnie, czyli kompletnego laika, jako swoją pomoc w kuchni!
Mirko zawsze mówi, że on nie musi nic nikomu udowadniać – wie co potrafi. W kuchni jest to bardziej oczywiste, nie ma miejsca na udawanie – jak mówi chef Anthony Bourdain – „W kuchni nie ma miejsca na kłamstwo, albo wiesz jak coś zrobić, albo nie”. Praca z Mirko bardzo dużo mi dała, także w mojej pracy na Akademii Muzycznej.
W naszej restauracji stawiamy też na delikatną, nieinwazyjną edukację naszych gości – tych, nieprzyzwyczajonych do prawdziwego włoskiego jedzenia. Postawiliśmy od razu sprawę jasno – albo będzie po włosku, albo wcale! Nie ma kompromisu! Jak to mówi nasz przyjaciel, wielki dyrygent Jose Florencio, „muzyka (w sumie każdy rodzaj sztuki) nie znosi kompromisów” – to też dotyczy kuchni!
Drugim źródłem naszej restauracyjnej edukacji, poza tą kulinarną, jest u nas biblioteka. Książki towarzyszyły nam od zawsze. Zawsze mieliśmy ich dużo w naszym lokalu i wiele osób pożyczało je od nas. Pomysł wziął się z mojej młodości. Już, jako mała dziewczynka chciałam zostać bibliotekarką, a wszystkie książki w moim pokoju były ponumerowane i miały nawet swoje karty! Potem nawet pracowałam w bibliotece szkolnej i miejskiej.
To i teraz, gdy jestem już dorosła – mogę nadal bawić się w bibliotekarkę, a goście mogą korzystać z naszego dość dużego księgozbioru (aktualnie: 570 książek).